Odc. 2 – DOLINA VINALES
Na Zachód od Hawany – wkraczamy w lasy podzwrotnikowe, powietrze się przerzedza, staje się mniej gęste. Pojawia się przyjemna, chłodna bryza.
Być może Świat jeszcze przede mną, ale z tego co widziałem to najbliższe okolice Hawany kojarzą mi się trochę z lankijskimi wioskami okolic Mattali. Im dalej na Zachód tym krajobraz ciekawszy – pojawiają się pierwsze wzógrza, a docelowo wjedziemy w obszar Mogotów – w Dolinę Vinales.
Mogoty na tym terenie muszą zrobić wrażenie – to tak jakby bujnym, tropikalnym szpalerem roślin otoczyć krasowe skały Chorwacji. Tyle, że Mogoty wybijają się pionowo w górę niczym ostańce wulkaniczne na terenie islandzkiego interioru. Jakby potężne eksplozje wewnątrz ziemi wyrzuciły na wierz odosobnione, stojące solo skalne wzgórza. Budulec tychże szczytów to klasyczny wapień, a więc materiał podatny na erupcję, drążenie, deszcze. Nie trudno zatem domyślić się, że powstało w nim wiele jaskiń z rzekami płynącymi wewnątrz. Najciekawsze oczywiście zwiedzamy wspólnie – jest to połączenie zjawisk krasowych na skalę postojniańskiej jaskini, czy naszej świętokrzyskiej Jaskini Raj, gdzie po wstępnym spacerze korytarzami kończymy na łódce i płyniemy rzeką wewnątrz jaskini, aż do całkowitego jej wypłynięcia z masywnej góry na pobliskie niziny.
Niziny bardzo żyzne na których uprawia się tytoń, kawę i inne dobra, jak np. banany. Obszar ten wpisany został już w 1999 roku na listę dziedzictwa UNESCO. Jest to typowo rolnicza część Kuby, ale przypomina nieco amerykańskie wyobrażenia Dzikiego Zachodu, tyle że bez pustyni. Bardziej tropikalna, zielona rzec można wersja. Rolnictwo oparte jest na tradycyjnych metodach: czyli pługa, ciągniętego przez byka. Widać to dookoła i jest to pocztówka w tym terenie normalna.
Turystyka, uprawy tytoniu, kawy i usługi powiązane sprawiły, że ludność na biedną nie wygląda. Współcześni kowboje jeżdżą tutaj konno po ulicach miast. Używają też swoistych rydwanów na 2-4 osoby, które stanowią tutaj bardzo popularny środek transportu. Cała dolina daje nam jedyne opady podczas pobytu oraz średnią temperaturę o jakieś 3-5 st C niższą niż w pozostałej części Kuby. R-e-w-e-l-a-c-j-a. Nie czuć przy tym specjalnie żadnego fetoru, którego można by się było spodziewać w rolniczej mieścinie.
Idealnie wtopione pośród gór miasto Vinales to jedna z perełek naszego wyjazdu na wyspę. Odpoczynek, rześkie powietrze, ciekawe tradycje ludności oraz mniejsze upały sprawiają, że tu wypoczywamy chyba najbardziej z całej naszej podróży.
Oczywiście samo miasto nastawione jest mocno na turystę – bary, restauracje, sklepy wabią nas perspektywą darmowego Wi-Fi (jakże rzadkiego w całym kraju) . Ceny bywają sztucznie windowane i raczej nastawienie jest prozachodnie, gdzie zamiast lokalnych dań otrzymujemy kuchnię fusion z całego świata z naciskiem na najbardziej popularne dania jak pizza, burgery, czy inne zapożyczenia ze świata, który się tu zjeżdża.
Udało nam się trafić na dni, w których odbywały się imprezy na głównym placu miasta. Czuć było w powietrzu, że dla wielu mieszkańców to właśnie najważniejszy, długo wyczekiwany dzień w roku. Zabawa, koncerty, tańce trwały w najlepsza do późnych godzin nocnych zarówno na schodach pod Iglesia del Sagrado Corazon de Jesus, jak i na ulicach całego miasta. Po całej imprezie pojedyncze lub sparowane jednostki, a w zasadzie malujące się na horyzoncie ich cienie powoli spływały jedne po drugich, jakby szukając już oddechu od gwaru głównej ulicy – do rodzinnych Casa Particulares.
Turysta w Vinales jest traktowany na zupełnie innych zasadach. Widać dbałość o napływowych – zarówno nikt nie sprawdza zgodności rachunków z towarem przy wyjściu ze sklepu, jak również można wyczuć całkowite bezpieczeństwo dookoła podkreślone życzliwymi (a może zalotnymi?) spojrzeniami lokalnej ludności.
Dla nas bardzo ważnym elementem był bardzo gościnna gospodyni, która dopiero rozkręciła swoją kwaterę prywatną, ale w pełni możemy polecić jej standard usług, jak i miejsce.
Oczywiście to wieś, mrówki i karaluchy da się spotkać. Poza tym po opadach jest tu po pachy błota, no bo ulice w połowie są szutrowo-piaskowe, ale to tylko smaczki dodatkowe. Dla mnie miejsce numer jeden podczas całego pobytu na podzwrotnikowej Wyspie (ale ja akurat należę do grupy osób, które nie lubią nadmiernego gorąca).